sobota, 10 września 2016

Rozdział I

      Margaret Carlsdottir wracała właśnie z polowania. Tym razem udało jej się złapać kilka dzikich indyków i zająca. Uchyliła się przed gałęzią, która wystawała na wydeptaną przez zwierzęta ścieżkę.
   Las wyglądał dzisiaj wyjątkowo urokliwie. Przez gałęzie prześwitywały letnie promienie słoneczne, sprawiając, że w powietrzu migotały złote drobinki pyłu. Ścieżkę co chwilę przecinał jakiś zając. Dostrzegając jednak Marge, pośpiesznie chował się w poszyciu, które tego dnia wydawało się jeszcze bardziej zielone niż zwykle.
      Dziewczyna stąpała bezgłośnie, nic więc nie tłumiło naturalnych dźwięków lasu. Dookoła rozlegał się szum drzew, leniwie kołyszących się na wietrze, trzepot skrzydeł wzbijających się w powietrze ptaków i szelest krzewów poruszanych przez przechodzące zwierzęta. To wszystko uspakajało Marge, sprawiało, że czuła się odprężona. W lesie spędziła połowę swojego życia, więc nic dziwnego, że traktowała go jak drugi dom.
     Jeszcze jako małe dziecko z tatą bawiła się tutaj w chowanego. Ze śmiechem wpadała w najgęstsze krzaki, ciesząc się każdą chwilą spędzoną z rodzicem. Wtedy też zaczęła uczyć się strzelać z łuku. Znajomy Carla, Marcus ćwiczył ją w tej sztuce, aż osiągnęła dość wysoki poziom. Nawet kiedy jej taty zabrakło, Marcus nie przerywał nauki. Dopiero kiedy swoimi umiejętnościami dogoniła nauczyciela, ten oznajmił, że nic więcej już nie zdziała.
     Od tego czasu zaczęła samodzielnie polować. Jej mama, Linda pracowała w piekarni, lecz pieniądze tam zarobione nie wystarczyłyby na utrzymanie dwóch osób. Dlatego Marge od ósmego roku życia musiała większą część złapanej zwierzyny wymieniać na ryby, warzywa lub owoce.
     Z takiego też powodu właśnie kierowała się do centrum małego, portowego miasteczka Fenord. Po dziesięciu minutach marszu pojawiły się przed nią pierwsze budynki w tym jej własny dom, który stał na uboczu. Do jej uszu dotarły głosy przejętych kupców, oburzonych ceną, którą zaproponowali im klienci. Mimo że miasteczko nie odznaczało się wielkością, a jego mieszkańców Margaret potrafiła wymienić z imienia i nazwiska, tętniło życiem bardziej niż niektóre wielkie miasta. Dziewczyna wyczuła to od razu. Pośpiech Fenord bardzo kontrastował ze spokojem lasu, z którego dopiero co wyszła.
       Natychmiast skierowała się na mały plac, będący centrum miasteczka. O tej porze poustawiane tutaj były liczne stragany, na których dało się znaleźć wszystko, co potrzebne do życia, począwszy od owoców i warzyw, przez ryby, a kończąc na przyborach kuchennych.
       Przez kolejną godzinę Margaret poruszała się po placu, wymieniając złapane ptaki na ziemniaki i inne warzywa. Musiała używać swoich łokci, aby przedrzeć się przez większy niż zwykle tłum, który się tutaj zebrał. Tego wieczoru, jak co roku, miał się odbyć festyn, podczas którego mieszkańcy Fenord razem jedli, pili i tańczyli, a dzisiejsze popołudnie było ostatnią okazją do zrobienia zakupów na przyjęcie, na które każdy miał przynieść choć trochę jedzenia.
   Zewsząd dobiegały głośne okrzyki osób witających się z Marge, na które dziewczyna cały czas musiała odpowiadać. Zawsze wesoła, emanująca optymizmem i uprzejma Carlsdottir była lubiana przez większą część miasteczka. Zdążyła zdobyć sympatię nie tylko rówieśników, ale i osób starszych.
      – Marge! Marge! – Mimo gwaru usłyszała głos swojego najlepszego przyjaciela.
      – Rick? – zwołała i odwróciła się za siebie, ale nikogo nie zauważyła.
      Naraz ktoś wpadł na nią i niechybnie by się przewróciła, gdyby ta sama osoba nie chwyciła jej za łokieć i pociągnęła przez tłum w pośpiechu.
      – Rick? Coś się stało?
      – Ciiiiicho! Mnie tu nie ma!
      – Coś ty znowu narobił? – spytała jeszcze, ale nie odezwała się już więcej, dostosowując się do rozkazu przyjaciela.
      Biegli przez targ, przepychając się przez ludzi, aż w końcu wypadli na jedną z mniej zatłoczonych uliczek. Skręcili jeszcze raz. Tutaj było już całkiem pusto, jedynie bezpańskie psy chowały się w cieniu zabudowań. Weszli w szczelinę między domami o szerokości połowy normalnej uliczki i schowali się za poustawianymi pod ścianą beczkami. Chwilę oddychali głęboko, zdyszani po krótkim, choć męczącym biegu.
      Rick uśmiechnął się zawadiacko.
      – Co im znowu zrobiłeś? – spytała Marge, mrużąc oczy, ale drgające kąciki jej ust zdradziły, że była rozbawiona. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, jacy oni są niebezpieczni?
      – Wylałem na ich głowy dwie beczki wody zabarwionej na zielono – odparł, a w jego oczach skakały iskierki ekscytacji. – Umieściłem je na drzewie i przywiązałem do nich sznurek…
– Tak, tak… – Marge przerwała mu, ani trochę nie zainteresowana konstrukcją, którą stworzył jej przyjaciel. – Ale po co, na brodę Gorloga, wmieszałeś w to wszystko mnie?
      – W dwójkę zawsze raźniej.
      Pokiwała głową ze zrezygnowaniem i niedowierzaniem, ale szeroki uśmiech na twarzy świadczył, że jej żądza przygód ponownie wygrała z rozsądkiem.
      Rick już od wielu lat wciągał Carlsdottir w tarapaty. O ile dziewczyna sama ich
nie wywoływała, nadrabiał za nią jej przyjaciel. Zawsze jednak mu towarzyszyła,więc i ona obrywała za wybryki chłopaka. Nie miała mu tego za złe. Jej wesołość sprawiała, że była mu wręcz wdzięczna za trochę ekscytacji i rozrywki, które były jej tak potrzebne po samotnych dniach spędzonych na polowaniu.
      Nie żeby nie lubiła tych momentów odosobnienia. Niekiedy po prostu przypominały jej o fakcie, że tata zaginął, a ona musiała w bardzo młodym wieku dorosnąć i nabrać odpowiedzialności, aby w połowie utrzymywać swoją rodzinę. Co prawda nie pozbyła się swojej dziecięcej radości, nie zawsze zachowywała się dojrzale, o czym świadczył choćby fakt, że siedziała teraz ze swoim przyjacielem za beczkami, ukrywając się przed gniewem najgroźniejszej bandy wśród młodzieży miasteczka.
      Rick wzruszył ramionami, ale nic nie powiedział, bo od strony wyjścia z ich kryjówki dobiegły głosy.
      – Gdzie oni są? – Usłyszeli zdenerwowany głos, na pewno należący do Passiva, wyjątkowo rosłego chłopaka, siejącego postrach wśród młodszej części mieszkańców.
      – W ogóle wiesz, kto to był?! Ja nikogo nie widziałem, więc skąd mam wiedzieć kogo szukamy?! – krzyknął ktoś, oburzony.
       – Cicho bądź! Jak myślisz, kto to mógł być?! Rusz trochę swoim czerepem! To ten przeklęty Rick Batroot, jak zawsze! Trzeba z nim w końcu zrobić porządek!
      Po chwili głosy ucichły, nie było też słychać niczyich kroków, więc Rick i Marge powoli wyszli ze swojej kryjówki. Widząc zielone plamy prowadzące w głąb uliczki, przybili sobie piątki.
      – Chyba nam się udało – stwierdził Rick, a na jego ustach błąkał się łobuzerski uśmieszek.
      Musiała przyznać, że jej przyjaciel był bardzo przystojny. Wiatr rozwiewał mu przydługie, blond włosy, a w jego zielonych jak trawa oczach kryły się radość, ciepło i koleżeńskość. Nie odznaczał się wzrostem, przewyższał ją zaledwie o pół głowy, a i ona nie należała do wysokich, ale nadrabiał to swoim czarującym charakterem i wyjątkową pewnością siebie.
      – Nie jestem pewna, czy wiesz, ale nie jesteśmy w stanie przez całe życie przed nimi uciekać.
      – Gdzie się podział twój optymizm? – Batroot zmarszczył czoło.
      – Staram się być rozsądna.
    – Rozsądna? – Uniósł brwi z powątpiewaniem. – Zresztą nieważne. Jakoś przez kilka ostatnich lat udało mi się przed nimi uciekać.
      Roześmiali się szczerze i ruszyli z powrotem w stronę zatłoczonego placu, aby nie natknąć się na Passiva i jego towarzyszy, którzy tworzyli grupkę wyjątkowo silnych, lecz niezbyt inteligentnych chłopaków. Po niecałej minucie ponownie usłyszeli podekscytowane głosy mieszkańców zebranych na targu. Rick zaproponował, że pomoże Marge i jej mamie, Lindzie w przygotowaniu potraw na festyn. Razem pośpieszyli w stronę domu dziewczyny, co chwilę ze śmiechem sprawdzając, czy nie idzie za nimi nikt z bandy Passiva. Na skraj miasteczka dotarli bezpieczni i nienękani żadnymi problemami, które dopiero miały się zacząć.



~~~~~~~~


      Witam serdecznie tych, którzy tutaj jeszcze pozostali!
   Przez całe wakacje napisałam te marne cztery strony. Przepraszam was za to bardzo. Za to, że tyle mnie nie było także. Myślę, że kolejny rozdział będzie dłuższy, w gruncie rzeczy rozdział I i prolog można by połączyć... Ale zostawmy tak jak jest. Postaram się pisać bardziej regularnie, choć nie wiem, czy mi się to uda. Pogodzić ze sobą jeszcze dwa blogi, szkołę, moje inne zainteresowania i kupę dodatkowych zajęć jest naprawdę trudno, ale się postaram. Musi mi się udać. 
      Tak... W kolejnej notce chyba pojawi się Gilan. Chyba... Jeśli nie, to w rozdziale III. Tam już na pewno. Akcja się trochę rozkręci, wprowadzę większą ilość bohaterów, będzie, o czym pisać. Tak przynajmniej planuję. 
      Tak ogólnie to nie jestem zbyt zadowolona z tego czegoś, co przeczytaliście, ale nie chcę, żebyście czekali kolejny miesiąc... Trudno mi się pisało. 
       Porobiły mi się jakieś zwariowane akapity... Nie wiem, co tu się podziało, mam nadzieję, że nie utrudnia zbytnio czytania. Jutro postaram się naprawić.
       Dobra, nie będę już narzekać, początki zawsze są skomplikowane i ciężkie. 
       Zapraszam do komentowania, pisania, czy się podobało i wyrażania opinii. 
       Pozdrowionka, 
       Bianka!

4 komentarze:

  1. Widzę, że mój Marcus zmienił zawód. Od czarnoksiężnika do nauczyciela strzelectwa - oto droga sukcesu :D
    Uwielbiam dopinać swego. I szantażować. I zmuszać. I wiem, że ci się ciężko pisało, bo ja miałam ten sam problem. W wakacje przecież tylko jeden rozdział napisałam, a potem miałam taką przerwę. I skutki są widoczne.
    Ale nic, odnośnie rozdziału: krótki, ale jak pisałam wyżej, więc będę milczeć na ten temat.
    I mam nadzieję, że nie zabijesz Ricka. Polubiłam go, a i z Gilanem by się dogadał. Na którego czekam, tak przy okazji. Marge jak to Marge- nie da się nie polubić. Tylko jakbyś mi jeszcze napisała, ile oni mają lat. Jestem ciekawa, w jakich okolicznościach spotkają Gilana. Może dopadną ich ci chuligani (imiona nie warte zapamiętania), a Gilan się pojawi i spojrzy na nich z góry, chuligani skapną się że to zwiadowca, zrobią godne zapamiętania miny i zwieją?
    Czekam na kolejny.
    Życzę miłych i pełnych relaksu chwil w szkole,
    Mentrix
    P.S. Jak już pewnie wiesz, u mnie nowy rozdział.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hej, hej!
      Faktycznie, nie zwróciam na to uwagi. Wtedy w dodatku czytałam książkę ,,Częściowcy" i jeden z bohaterów, lekarz też miał na imię Marcus!
      Xd to akurat zauważyłam. Ale teraz postaram się dodawać rozdziały w tempie odpowiednim, więc nie będziesz musiała mnie co do tego szantażować xd
      A może zabiję...? Warto poświęcić niekiedy jakiegoś bohatera xd
      No, Gilan już w rozdziale III xd to mogę obiecać :)
      W kolejnym rozdziale masz już wiek Marge, Gilan jest z trzy lata starszy :)
      Jesteś blisko, ale to nie chuligani xd
      Rozdział oczywiście przeczytany, postaram się jutro już go skomentować! Bo był Alaric, mój ulubiony!

      Usuń
  2. Okay komentarz byłby dłuższy Ale po 3 próbie napisania go i jego usunięcia się wkurzylam.
    Wiedz że rozdział był fajny i miło się go czytało...dobrze wiedzieć ze chociaż jakiś świat jest wolny od szkoły.

    Życzę weny i czasu.
    Pozdrawiam psycho anonim (i pisz szybko bo mój morderczy instynkt sie uruchamia)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasami są takie dni, kiedy nie masz żadnego pomysłu na napisanie komenatarza. Albo po prostu ci nie wychodzi...
      Dziękuję ci bardzo!
      Kolejny rozdział już dodany :)
      Twój morderczy instynkt chyba mnie trochę wystraszył, ale pamiętaj, że to ja mam młot Thora!
      Pozdrowionka,
      Bianka!

      Usuń