poniedziałek, 19 września 2016

Rozdział II

Marge wkładała do pieca dwa nadziewane ptaki, które wcześniej upolowała. Jej mama stała nad nią, czujnym okiem spoglądając, czy niczego nie zniszczy nawet podczas wykonywania tak banalnej czynności. Pomoc Carlsdottir i Ricka w kuchni raczej nie zasługiwała na swoje miano – przeszkadzanie byłoby znacznie odpowiedniejszym określeniem. Mimo że Linda należała do naprawdę wyjątkowych kucharek, Marge nie odziedziczyła po niej tego talentu, w tym względzie raczej upodobniając się do taty. Potrafiła spalić dosłownie każdy posiłek, a jedynym, co umiała przygotować, pozostawały kanapki. Umiejętności kucharskie jej przyjaciela zresztą były podobne, o ile nie gorsze, więc żaden z nich nie zdziwił się, kiedy Linda podenerwowanym głosem wyprosiła ich z kuchni i nakazała przygotować się do festynu we własnym zakresie.
Dlatego też Rick wrócił do swojego domu się przebrać, a Margaret powędrowała do swojego pokoju, gdzie czekała na nią piękna, niebieska sukienka, uszyta przez ich uczynną sąsiadkę.
Przygotowania nie zabrały jej wiele czasu. Linda upięła jej blond włosy w luźnego koka, twierdząc, że jej córka zrobi to źle. Marge nie protestowała, postanawiając nie odbierać mamie tej przyjemności. Poza tym musiała przyznać, że taka fryzura nawet jej pasowała. Przysłoniła przynajmniej znajdującą się na jej policzku bliznę – pamiątkę po nieumiejętnym posługiwaniu się nożem.
Kiedy włożyła sukienkę, Linda nie mogła ukryć zachwytu i wzruszenia. Jak każda mama ma w zwyczaju, i ona zaczęła żalić się, jak jej córka szybko dorasta, jak szybko minęło to siedemnaście lat, od kiedy się urodziła, i jaka jest już dojrzała, mimo że jeszcze nie dawno była takim małym szkrabem.
Marge pokiwała głową ze zrezygnowaniem i zamknęła w uścisku rozczuloną kobietę.
– Spokojnie, mamuń. Wcale nie jestem taka dorosła – stwierdziła, zdając sobie sprawę z faktu, że taka była prawda. Wcale nie czuła się dojrzale, zdawała sobie sprawę, że nie była przygotowana na niebezpieczeństwa świata znajdującego się poza ich małą wioską. Zadrżała na myśl, że kiedyś będzie musiała opuścić to miasteczko, wyruszyć w szeroki świat i poradzić sobie z tym wszystkim zupełnie sama. Bo tutaj przecież i tak nie zostanie. Nie znajdzie żadnej pracy, nie będzie mogła się kształcić w żadnym kierunku – mieszkanie tutaj nie dawało jej żadnych perspektyw na ciekawe życie. Bo ona nie chciała być zwykłą, wiejską dziewczyną. Pragnęła zostać kimś więcej, ale żeby do tego dojść będzie musiała znaleźć w sobie tyle odwagi, żeby opuścić swoje bezpieczne schronienie.
Nie wiedziała, że niedługo zostanie do tego zmuszona – bez względu na to czy już będzie gotowa, czy też nie.

~~~~~~~~


Rick czekał na Marge pod jej domem. Ani ona, ani on (mimo że ciągnęła się za nim rzesza adoratorek) nie znajdowali się w żadnym stałym związku, więc postanowili iść na festyn razem. Musiał przyznać, że dziewczyna wyglądała dzisiaj zjawiskowo. Przeważnie raczej nie przykuwała uwagi swoim wyglądem, ale tego wieczora trudno było jej nie zauważyć. Granatowa sukienka z rozcięciem, ukazującym jej zgrabne udo, podkreślała jej sylwetkę, co na pewno będzie prowadziło do dużego zainteresowania przedstawicieli płci męskiej. Dodatkowo Marge promieniowała jakimś dziwnym blaskiem, jakby tego dnia była jeszcze bardziej szczęśliwa i radosna niż zwykle. Batroot nie mógł się nadziwić, nie widział dziewczyny jeszcze w takim świetnym stanie.
– Wyglądasz… inaczej – skomentował, po chwili dochodząc do wniosku, że mógł ubrać to w nieco ładniejsze słowa.
Dziewczyna jednak nie zwróciła na to w ogóle uwagi. Podał jej ramię i razem udali się w stronę głównego placu.
– Twoja mama też przyjdzie? – spytał.
– Tak, ale jeszcze się zbiera.
Plac wyglądał całkiem inaczej niż w południe. Został oświetlony w bardzo klimatyczny sposób. Warzywa, owoce, różnego rodzaju surowe mięsa, przybory kuchenne i wszystkie inne rzeczy, które wcześniej znajdowały się na straganach, zostały zastąpione przez dania, przygotowane przez mieszkańców miasteczka, i beczki piwa. Na końcu placu postawiono drewniany podest, na którym rozstawili się miejscowi bardowie, śpiewając i grając na najróżniejszych instrumentach skoczne piosenki. Ludzi nie było jeszcze dużo, ale pod tą prowizoryczną sceną uzbierała się już mała grupka tańczących. Rick, nie dając Marge ani chwili do namysłu, pociągnął ja w tamtą stronę.
Już po chwili zniknęli w miniaturowym tłumiku, wirując, skacząc i klaszcząc w rytm muzyki. Czasami dało się słyszeć ich głosy, kiedy śpiewali piosenkę wraz z bardem, psując mu nieco jego idealne wykonanie. Marge nie była utalentowaną śpiewaczką, za to tańczyła świetnie, o czym Rick właśnie się przekonywał.
Żył raz rycerz Araulenu,
Way, hey, odważny był,
Co rozgromił wszystkich w pył:
I tych z Picty,
I tych z Celtii,
Nawet Skandianie się go zlękli,
I tych z Galii,
I z Teutonii,
Hibernijczyków też rozgonił.
Wszystkich zwalczył, wszystko wygrał,
A na koniec z żoną swą przegrał,
Ach, podłe są te babsztyle!
Bo nie było go czasu tyle,
Że go do domu nie wpuściła.
Oby nikogo już tak nie wystawiła!


Zaśpiewali, a raczej radośnie zawyli, starając się przekrzyczeć coraz bardziej powiększający się tłum. Piosenki nie układał raczej zbyt utalentowany trubadur, ale dzięki radosnemu charakterowi oraz szybkiemu, skocznemu tempu i tak się przyjęła oraz rozpowszechniła.
– Może coś zjemy? – krzyknął Rick tak głośno, żeby Marge go usłyszała.
Dziewczyna pokiwała głową, zgadzając się. Już mieli odejść od sceny, kiedy naraz wśród mieszkańców miasteczka zapanowało dziwne zamieszanie. Batrootowi wydawało się, że usłyszał krzyki i piski, które po chwili nasiliły się do tego stopnia, że nie miał już wątpliwości – ludzie byli przerażeni. Uciekali na boki, chowali się w wąskich, ciemnych uliczkach.
A słowo, które echem odbijało się między budynkami, już na zawsze pozostało w jego pamięci, jako wspomnienie strachu, śmierci i chaosu.
Piraci.

~~~~~~~~

Marge właśnie się przekonywała, jak łatwo przychodzi Rickowi zachowanie rozsądku w trudnych sytuacjach. Zanim zdążyła choćby pomyśleć, że należałoby uciekać, chłopak już ciągnął ją przez rzucający się w panice tłum w stronę jej domu. Zatrzymał się jednak na skrzyżowaniu dwóch uliczek, z których jedna prowadziła na obrzeża miasteczka, a druga w stronę mieszkania Batroota.
– Idź po Lindę i potem biegnij do lasu. Ja zabiorę moją babcię i do ciebie dołączę. Spotkamy się za piętnaście minut pod dębem, przy którym się poznaliśmy. Jeśli nie dotrzemy do was przez ten czas, uciekajcie i nie zatrzymujcie się pod żadnym pozorem – mówił szybko i zwięźle. Pocałował ją w policzek tak, jakby to był najzwyklejszy dzień, a wokół nich nie panowałby chaos. Marge pokiwała głową twierdząco, mając ogromną nadzieję, że to nie było pożegnanie na zawsze.
Chłopak odwrócił się i pobiegł wgłąb uliczki, powoli znikając jej z oczu. Jeszcze przez kilka sekund wpatrywała się tępo w tamtą stronę, próbując wypatrzeć jego blond czuprynę, ale nie udało jej się. Otrząsnęła się z tego chwilowego odrętwienia, starając się zachować jasność umysłu i nakazując sobie spokój.
Ale jak, na brodę Gorloga, miała być opanowana, kiedy została całkiem sama, a gdzieś za nią piraci mordowali właśnie ludność jej miasteczka?
Zewsząd dobiegały przerażone krzyki. Co chwilę ktoś ją potrącał, raz prawie upadła uderzona łokciem jakiegoś przebiegającego mężczyzny. Wszyscy w panice szukali swoich rodzin, a trwoga, wręcz wyczuwalna w powietrzu, nie ułatwiała jej sprawy zapanowania nad sobą. Dziewczynie udzielały się emocje tłumu.
Swąd dymu, który poczuła, przeraził ją jeszcze bardziej. Jednak strach, który teraz ją dopadł, nie należał do tych obezwładniających. Zmotywował ją do działania, sprawił, że biegiem rzuciła się w stronę swojego domu. Teraz myślała tylko o mamie, która siedziała pewnie spokojnie, nie wiedząc, co się dzieje.
Rzeczywiście, kiedy wpadła przez drzwi do kuchni, Linda wyciągała akurat indyka z pieca, nucąc pod nosem melodię jakiejś piosenki. Marge chwyciła ją za rękę, rzucając tylko jedno słowo ,,piraci”, i pociągnęła w stronę wyjścia. Przerażenie malujące się na  jej twarzy musiało być niesamowicie autentyczne, bo kobieta nawet nie protestowała. Wybiegając z domu, Carlsdottir chwyciła jeszcze swój łuk oraz kołczan ze strzałami, oparte o ścianę przy drzwiach, i zerwała dół sukienki, aby nie przeszkadzała jej w poruszaniu się.
Pędząc w stronę lasu, przyglądała się otoczeniu. Wszędzie widziała czerwień i pomarańcz wijących się płomieni, powoli pożerających domy, drzewa i ludzi. Słyszała przerażone piski i pełne trwogi krzyki ludzi napotykających na swojej drodze piratów, cierpiętnicze wrzaski tych, którzy stanęli oko w oko z bezlitosnym ogniem, a także mordercze śmiechy okrutnych korsarzy.
Nie zdążyły przebiec nawet połowy drogi dzielącej je od lasu, kiedy zbyt blisko siebie usłyszała krzyk zachęcający do pogoni. Zerknęła w tył przez prawe ramię, żeby zobaczyć pięciu piratów, powoli się do nich zbliżających. Serce podeszło jej do gardła, ale nie straciła panowania nad sobą, które wcześniej z tak wielkim trudem uzyskała. Wiedziała, co robić.
Zatrzymała się i odwróciła, jednocześnie płynnym ruchem wyjmując z kołczana strzałę i zakładając ją na cięciwę. W mgnieniu oka strzała pomknęła w stronę pirata, godząc go w łydkę. Udało jej się oddać jeszcze dwa strzały, z czego tylko jeden trafił.
Zdawała sobie sprawę, że musi  już uciekać, jeśli chce się wymknąć korsarzom. Przyspieszyła tempa, aby jak najszybciej znaleźć się u boku mamy. Już razem wpadły między drzewa, stale słysząc za sobą odgłosy pogoni.
Dobrze znała ten las, więc miała nadzieję, że tutaj uda im się zgubić piratów. Nie spodziewała się jednak uderzenia w plecy, które powaliło ją na ziemię. Wylądowała z twarzą w gruncie, więc już po chwili w ustach czuła gorycz. Chciała się obrócić, ale któryś z piratów przycisnął ją kolanem tak, że jedynym ruchem, jaki mogła wykonać, było wierzganie nogami.
Udało jej się jednak odchylić głowę na tyle, żeby zobaczyć, że i Linda została potraktowana w tak brutalny sposób.
Kiedy Marge, karmiąc się ostatnimi resztkami nadziei, próbowała się wyrwać z wyjątkowo silnego uścisku, ktoś kopnął ją w bok tak mocno, że aż zaparło jej dech w piersi. Po chwili została podniesiona za kark i postawiona na nogi.
Przed sobą miała trzech piratów. Dwaj z nich byli rudzi, a ich wyjątkowo podobne, ostre rysy twarzy i takie same piwne oczy zdradzały, że byli braćmi. Trzeci miał czarne jak smoła włosy i oczy tego samego koloru. Dłoń przycisnął do swojego ramienia, które obficie krwawiło.
Czyli jednak go drasnęłam, pomyślała Marge i mimo ogromnego strachu i troski o mamę, uśmiechnęła się pod nosem z satysfakcją.
– Mówiłem wam, że to ona – mruknął z zadowoleniem jeden z rudych, a czarnowłosy zlustrował swoim zimnym wzrokiem dziewczynę. Kiwnął głową, zgadzając się, a po jej plecach przebiegł dreszcz niepokoju, kiedy tylko napotkała jego mroczne spojrzenie.
Po akcencie mężczyzny wywnioskowała, że miała do czynienia ze Skottami. Ale co, na brodę Gorloga, oznaczało to, że jej szukali? Przecież ona tych ludzi nie widziała nigdy na oczy, nie mogła się więc im w żaden sposób narazić. Zerknęła w stronę swojej mamy, chcąc znaleźć w jej oczach odpowiedź na pytanie, które pojawiło się w jej myślach, ale Linda leżała nieruchomo, z zamkniętymi oczami, oparta o drzewo. Jej klatka piersiowa jednak unosiła się, co oznaczało, że była jedynie nieprzytomna.
Od razu coś w niej zawrzało. Szarpnęła się, chcąc wyrwać się z uścisku jednego z rudych, ale był zbyt silny. Zamiast tego została rzucona na ziemię i związana linami, wrzynającymi się w nadgarstki, podobnie jak jej mama.
– Bardzo podobna do ojca – mruknął czarnowłosy, pochylając się nad nią. – Rozpoznaję ten strach w oczach. Dokładnie taki sam. – Już chciał ją kopnąć, kiedy z oddali usłyszeli pewny głos:
– Stój. Bo pożałujesz.
Nie posłuchał, a ona poczuła w głowie ból tak silny, że zrobiło jej się ciemno przed oczami. Zanim osunęła się w nieprzeniknioną czerń, zdążyła sobie w myślach zadać jeszcze jedno pytanie – co, na rogi Gorloga, ma z tym wszystkim wspólnego jej tata?

~~~~~~~~

Babcia Ricka była kobietą bardzo żwawą i ruchliwą jak na swój wiek. Odznaczała się zwinnością nietypową dla ponad pięćdziesięcioletniej kobiety, ale mimo wszystko nie mogła dorównać swojemu wnukowi, co też doprowadzało go do napadów niecierpliwości i zdenerwowania.
– Szybciej, babciu – popędzał ją. – Musimy uciekać.
Biegli w stronę miejsca, w którym las stykał się z miasteczkiem. Nie chcieli przebywać otwartej przestrzeni, aby nie rzucać się zanadto w oczy. Istniało prawdopodobieństwo, że jakiś pirat, dostrzegając tak łatwy cel, puściłby się za nimi w pogoń. Dlatego uciekali miasteczkiem, rojącym się od Skottów. Na szczęście Rick znał mnóstwo skrótów, które pozwalały ominąć im korsarzy.
Problemem jednak okazały się płomienie, łapczywie pożerające drewniane domy i dziko tańczące na słomianych dachach. Co chwilę drogę zagradzały im żarzące się belki, z których na wszystkie strony strzelały iskry, przypalając im skórę i robiąc dziurki w ubraniach, a raz prawie nie runęła na nich na wpół zjedzona przez ogień ściana. Do tego wszystkiego dym unoszący się w powietrzu szczypał ich w oczy i drapał w gardła, a czerwień i pomarańcz, w których skąpany był teraz cały świat wokół nich, znacznie przysłaniały im widoczność.
Ale oni dzielnie brnęli przed siebie, chcąc uciec jak najdalej od tego gorącego piekła, zostawić za sobą płomienny koszmar.
Byli już bardzo blisko celu, kiedy Batroot po swojej lewej stronie usłyszał cichy jęk. Spod sterty drewna wystawała czyjaś noga. Przez chwilę wahał się, czy pomóc tej osobie i tracić czas, który mogliby wykorzystać na jak najszybsze oddalenie się od płonącego miasteczka, ale zaraz potem przeraziła go ta myśl. Co się z nim stało, że taki bezlitosny pomysł przyszedł mu w ogóle do głowy? Zostawiając tego człowieka na pewną śmierć, wcale nie okazałby się lepszy od piratów celowo mordujących i niszczących życie ludzkie. Nakazawszy babci uciekać w stronę lasu, sam własnoręcznie zaczął odgarniać drewno z cicho pojękującego mężczyzny.
W powietrzu unosił się zapach krwi i spalenizny, który sprawił, że z sercem w gardle przyśpieszył wykonowaną czynność.
To był Passive. Miał poharatane oraz poobijane ciało, zwęglone włosy i brwi, a jego ręka była wygięta pod dziwnym kątem, ale oprócz tego chyba nic mu nie było. Batroot nie dostrzegł przynajmniej żadnych poważniejszych ran. Jeszcze nigdy go takiego nie widział – Passive patrzył na Ricka ze strachem i niedowierzaniem w oczach.  Zawsze był odważny, pewny siebie albo wściekły, teraz leżał bezradny i przerażony, zdany jedynie na pomoc Batroota, którego przez całe życie nękał.
– Wstajemy, Passive – mruknął. – Możesz iść, prawda? No, już. Podeprzyj się na mnie. Dasz radę.
I poszli. Przesuwali się naprawdę wolno, bo Passive ledwo stawał na lewą nogę, ale nadal zbliżali się do celu. Las nie był już daleko, widzieli go już ponad językami ognia, które trawiły budynek, niegdyś będący gospodą ,,Pod fioletowym zającem”. Jeszcze tylko parę kroków, jeszcze kilkadziesiąt metrów, powtarzał w głowie Rick, aby dodać sobie pewności i determinacji. Już całkiem blisko.
Poczuli gorąc bijący od ściany płomieni, która naraz roznieciła się zaraz za nimi, odcinając im drogę powrotną. Rick przyspieszył trochę, aby ogień i ich nie dopadł.
Widzieli już koniec uliczki, która prowadziła do lasu. Na skraju został trochę nadpalony przez płomienie, ale wiatr wiał od strony drzew, więc nie rozprzestrzeniały się dalej. Już słyszeli szum zielonych liści, prześwitujących między tymi nadjedzonymi przez pożogę, już dostrzegali tą soczystą trawę, która nieco niezręcznie kryła się wśród języków ognia.
Ale właśnie na końcu tej uliczki stanął pirat. Z ustami wygiętymi w paskudnym uśmiechu zaczął się do nich zbliżać, wymachując swoim niebezpiecznie wyglądającym nożem na prawo i lewo.
Z każdej strony otoczeni przez niebezpieczeństwo, znaleźli się w śmiertelnej pułapce.



~~~~~~~~

Dzień dobry, dzieciaczki! (uwielbiam tak mówić do ludzi...) Nadszedł ten dzień, kiedy doczekaliście się rozdziału drugiego! Jest dłuższy niż poprzedni, ale i tak normalnie będą dłuższe. Po prostu taki wyszedł i uznałam, że właśnie to jest świetny moment, aby zakończyć tego posta. Tak.
Powariował mi kolor czcionki, ale jestem leniem i wolę iść na kolację niż ją poprawiać. Mam nadzieję, że rozdział wam się podobał, bo coś się zaczęło dziać.
Nie potrafię pisać takich notek do rozdziałów, więc pozostaje mi tylko życzyć wam miłego czytania i prosić o komentarze. I zaprosić na bloga mojego i Mentrix.
           Pozdrowionka, 
           Bianka!


11 komentarzy:

  1. To będzie krotki komentarz, bo pisany z komórki. Piosenka - juz pisałam, ze jest boska. Bardzo mnie cieszy długość rozdziału, choc zawsze czuć niedosyt. Mam wrażenie, że wiem, kto przybył na ratunek Marge. Ale mogę się mylić. I fajnie ze rozwinęłaś wątek Ricka a nie calkowicie go pominęłaś.
    Rozdział bardzo fajny, choc czytany późno w nocy.
    Czekam na więcej, pozdrawiam,
    Mentrix

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co prawda piosenka nie wyszła całkiem do rytmu ,,Kiedy szliśmy przez Pacyfik", ale tak mi się zrymowało, więc olałam w połowie ten rytm xd
      Kolejny będzie jeszcze dłuższy!
      Mam wrażenie, że jednak się nie mylisz xd
      Nigdy nie zmierzałam go pomijać xd kochany rick xd
      Pozdrowionka,
      Bianka!

      Usuń
  2. Hej, hej!
    Cieszy mnie, że tam szybko dodałaś nowy rozdział. I, że w ogóle wznowiłaś bloga :D Długo na to czekałam i się doczekałam. Rozdział bardzo mi się podoba, ale niestety mam przeczucie, że coś niemiłego stanie się Rick'owi :(
    I-jeśli się nie mylę - wprowadzasz Gilana! Podwójny powód do radości!
    Życzę weny, weny i czasu ;)
    Pozdrawiam
    Wybitnie Mądra;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jakoś się udało :) Bloga nigdy nie zamierzałam cAłkiem opuszczać. Mysle ze kolejne rozdzialy bbd czesciej niz raz na pol roku -.- na pewno bedą.
      Dodaję do tego że lubię zabijać swoje postaci :)
      I tak zgadliście, że to on więc nie bd tego kryła. Tak, to będzie Gil!
      Dziekuję ślicznie za komentarz, miło wiedzieć, że ktoś czekał na reaktywację!
      Pozdrowionka,
      Bianka!

      Usuń
  3. Dopiero tu trafiłam, więc chyba najpierw się przywitam:
    Witam. ;)

    Cieszę się bardzo, że znalazłam bloga, gdzie nie muszę dużo nadrabiać, żeby być na bieżąco ( :| ) i do tego bloga, który jest na takim wysokim poziomie.

    Twój styl jest na prawdę świetny. Z początku lekki, spokojny i powolny, pokazuje codzienność i życie w miasteczku. Później zaś nieco szybszy i - jak zwykle brakuje mi odpowiedniego określenia. W każdym razie jest dużo treści, jak na taką ilość tekstu. I czuć zamianę w atmosferze, w odpowiednim momencie.

    Emocje są opisane również bardzo dobrze. Plusem jest możliwość poznania odczuć bohatera. Może wydaje się to logiczne, ale wspominam o tym, ponieważ wielu autorów miewa z tym problemy (ja na przykład ;'| )

    Na razie tyle mogę napisać, czekam więc na następny rozdział (i oby pojawił się szybko ;)), pozdrawiam gorąco i życzę duużo weny,
    Poss :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. I zapomniałabym dodać - bardzo ładny szablon ;)

      Usuń
    2. Jezu... Nie odpisałam ci... Przepraszam, że tak późno to robię, ale ostatnio mam takie urwanie głowy, że to jest koszmar po prostu...
      Jezu, dziękuje ci tak bardzo! Cieszę się bardzo, kiedy słyszę tyle pozytywnych opinii. Mimo wszystko uważam, że to jeszcze nie jest szczyt moich możliwości, jeśli chodzi o styl, ale początki zawsze są trudne...
      Tak, tak, warto pisać opisy przeżyć wewnętrznych bohaterów, warto, warto. Tak naprawdę wtedy pisanie i czytanie ma sens - możemy zżyć się z bohaterem, możemy poczuć to samo co on. Emocje, emocje są naprawdę bardzo ważne! Cieszę się, że zauważyłaś, że o nich myślę!
      No właśnie nie pojawia się szybko i okropnie za to przepraszam... Mam nadzieję, że pojawi się początkiem listopada. Już jest początek listopada, ale ciii... nie mów nikomu xdd W każdym razie pracuję nad tym! Zbliża się weekend, więc będę pisać!
      I dziękuję bardzo za nominację do LBA! Jest to pierwsza moja nominacja na tym blogu, więc cieszę się j=tak bardzo, bardzo, bardzo! Odpowiem na nią jak najszybciej!
      Dziękuję za komentarz! Jak sobie go teraz jeszcze raz przeczytałam, to aż zachciało się pisać!
      Pozdrowionka,
      Bianka!

      Usuń
  4. Zostałaś nominowana do Liebster Blog Award :)
    Po szczegóły zapraszam tutaj

    OdpowiedzUsuń
  5. Bianka...rozdzial!!!PROSZE!!!!!!!!Ja tu umieram z ciekawosci a ty i mentrix chyba sie zmowilyscie by mnie torturowac trzymaniem w napieciu(nie zapominaj ze ja mam klej i tarke).
    Mega fajny rozdzial.Tez lubie jak postacie gina lub cierpia.tak wiem troche sadystyczne ale nic na to nie poradze...Oj biedny Gilan nie ma latwo w mojej wyobrazni(obecnie jest w spiaczce od miesiaca a will i halt gdzies w wielkim swiecie wiec nawet o tym nie wiedza...).Co do gila to supcio ze go wprowadzasz.Rick mam nadzieje ze przezyje(albo i nie zalezy co z nim dalej planujesz).Zycze weny weny i weny...

    pozdrawia bardzo zniecierpliwiony anonim xoxo

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ekchm, ekchm, chyba czas na taktyczne wycofanie się z pola bitwy i zniknięcie tak, żeby anonim nie znalazł XD
      NIe no, rozdział muszę zacząć pisać - tak, jeszcze go nie zaczęłam, bo jestem leniem, ale miałam ostatnio też okropne urwanie głowy.
      A, fajnie, że ci sie podobał! BĘDĄ CIERPIEĆ! BĘDĄ GINĄĆ! Jakoś się trzeba przecież wyżyć, co nie?
      Nie no, akurat Gil ma u mnie niekiedy ulgowe traktowanie. Akurat jego to bym nie zabiła. CHYBA.
      A przeżyje... A może nie... Ostatnio raczej nie miałam okazji do wyżycia się, więc dopowiedz sobie resztę XD
      Rozdział będzie początkiem listopada, tak przynajmniej planuję i nie spocznę, póki go nie napiszę.
      Dziękuję bardzo za komentarz, bo naprawdę mnie zmotywował i uprzejmie przypominam, że mam młot Thora, więc jednak będę walczyć!
      Pozdrowionka,
      Bianka!

      Usuń
  6. Rozdział super,
    Rica uwielbiam,
    Marge (czy ja to dobrze piszę?) Chyba będzie pozytywną postacią,
    A ja znalazłam kolejny blog przez którego będę wariować,
    Krótko i na temat. Cudnie piszesz.
    Pozdrawiam i życzę weny Liberati.

    OdpowiedzUsuń